16 sty 2009

Rozmowa z Orfeuszem


Rozmowa z Orfeuszem to kompozycja dla mnie niezwykle ważna, od niej bowiem -- w pewnym sensie -- wszystko się zaczęło; bez niej moja artystyczna wizja wyglądałaby z pewnością zupełnie inaczej i znacznie bardziej ubogo.

Historia tego utworu sięga jesieni roku 1998. Pewnego dnia Lula Chabiera przyniosła mi ów wiersz Kazimierza Wierzyńskiego i powiedziała krótko: Fajnie by było, jakbyś dorobił do tego jakąś muzykę. No i wtedy się zaczęło... Wiersz liczy siedem zwrotek różnej długości i wiedziałem, że nie można tego tak po prostu zaśpiewać, że nie może to być taka piosenka, którą się zagra w cztery minuty.

Od tamtej pory pracowałem nad tym utworem -- i właściwie ciągle (z przerwami) nad nim pracuję. Pierwsza pełna wersja gotowa była mniej więcej po roku, później jednak niejednokrotnie wracałem do tej kompozycji, by zmierzyć się z nią od nowa, by coś w niej poprawić, zmienić, rozbudować -- by sprawdzić, kim właściwie jestem jako artysta.

Wersja -- jak dotąd -- najpełniejsza została wykonana podczas koncertu w Knajpie "Pod księżycową rzęsą" 11 listopada 2006. Od strony kompozycyjnej byłem z niej bardzo zadowolony, niestety gorzej było z wykonaniem... o czym można się przekonać, słuchając nagrania na płycie Koncert w Knajpie.

Nie jest to na pewno ostatnie słowo Orfeusza. Któregoś dnia, w kolejnej wersji, pokaże odmienione oblicze, dając zarazem świadectwo mojego muzycznego rozwoju.

5 sty 2009

Dlaczego TABAC milczy


Po nagraniu płytki demo w studiu Akademii Muzycznej (czerwiec 2007) ówczesny skład, najlepszy jak dotąd (z Różą, Wiolą i Ksenią), praktycznie się rozpadł. Niezawodna Róża pozostała na placu boju, jednak reszta zrezygnowała ze współpracy. W następnym sezonie próbowałem zebrać nowy skład, ale ostatecznie spotkaliśmy się może trzy razy, a ślimacze tempo, w jakim sprawy się rozgrywały, oraz opór materii, skłonił mnie do decyzji o zawieszeniu działalności.

Na jesieni 2008 zacząłem myśleć o reaktywacji. Szukałem nowych (starych?) muzyków, i coś się zaczęło rysować. Nadmiar obowiązków nie pozwolił mi wszakże zająć się sprawą z zaangażowaniem wystarczającym do tego, by zrobić coś jeszcze przed świętami. Ostatnio jednak pojawiły się silne naciski, by zorganizować próbę, jest więc nadzieja, że TABAC zabrzmi ponownie. Inaczej -- jak w każdym kolejnym wcieleniu. Ale i podobnie, bo moja myśl muzyczna nie ulega rewolucyjnym przemianom.

Proszę o cierpliwość.


4 sty 2009

Maciek Łoziński


Maciek to mój kumpel z liceum. Do TABAC trafił jeszcze zanim zespół się tak nazywał. Grał z nami już w 2000 roku.
Szybko okazało się, że spośród wszystkich moich ówczesnych muzyków Maciek najlepiej rozumiał moje koncepcje. Nie potrzeba było wielu słów.

Współpracował z TABAC do roku 2004, jednak w sylwestrowym koncercie niestety nie wziął udziału. Potem zespół zawiesił działalność, a Maciek oddalił się nieco od muzykowania, i gdy zbierałem nowy skład w 2006 roku, niestety do nas nie wrócił.

Jego grę usłyszeć można na niskonakładowych płytach, wydanych przez Knajpę "Pod księżycową rzęsą": Pod księżycową rzęsą (2001) oraz W starym domu na strychu. Wybór nagrań archiwalnych (2006).

Trwałym wkładem Maćka w muzykę TABAC jest jego solo organowe w Toaście dla Współczesnych (nagranie z r. 2001), które -- po dokonaniu przeze mnie transkrypcji na wiolonczelę, skrzypce, flet i fortepian -- stało się Deterministycznym chaosem, jedną z alternatywnych dygresji w obrębie Toastu... (np. w nagraniu z 2004 r. - dostępnym na płycie W starym domu na strychu, oraz z 2006 r. - dostępnym na płycie Koncert w Knajpie).

Prywatnie Maciek to człowiek bardzo skromny, kulturalny i elokwentny. Jego krytyczne niekiedy uwagi są zawsze bardzo konstruktywne i pomagały mi pełniej kształtować mój artystyczny przekaz, walnie przyczyniając się do pogłębiania mojej artystycznej samoświadomości.

2 sty 2009

ROCK KAMERALNY, czyli o "poezji śpiewanej" słów kilka


Zawsze staję wobec trudności, ilekroć ktoś spyta mnie, "Co gracie?"
Aby z tego jakoś wybrnąć, ukułem termin rock kameralny. Takie hasło, niby nic nie znaczące, ale w gruncie rzeczy nie pozbawione sensu. TABAC gra utwory, które po dodaniu gitar elektrycznych i pełnej sekcji rytmicznej bez wątpienia zaliczono by do rocka (zresztą w chwili powstania graliśmy w bardziej typowo rockowym składzie), jednak pod względem obsady kojarzyć się może z zespołem kameralnym. Moja muzyka nawiązuje też niekiedy do klasycznych, czy przedklasycznych form oraz technik; również harmonizacja odwołuje się do klasycznych wzorców i zasad (choć nie stronię od rozwiązań przełamujących pewne reguły).

Pozwala to wybrnąć z niezręcznej sytuacji, jest też alternatywą dla zaszufladkowania jako "poezja śpiewana". Dlaczego się przed taką klasyfikacją bronię? Jest to bowiem szuflada sklecona z kryteriów pozamuzycznych, kładąca nacisk na to, co się śpiewa, a nie -- jak się śpiewa. Nie mówi nic o muzyce. Może ktoś zaprotestuje, może stwierdzi, że chodzi o pewną delikatność, itp. W porządku. Zestawmy jednak twórczość choćby Grzegorza Turnaua, pełną jazzowych odniesień, bogato i kunsztownie aranżowaną, z piosenkami Starego Dobrego Małżeństwa. Dorzućmy do tego worka Marka Grechutę z ANAWA, a jeszcze lepiej ANAWA bez Marka Grechuty (z Andrzejem Zauchą) i przekonamy się, że żadne czysto muzyczne kategorie nie przemawiają za ich podobnym traktowaniem. A przecież to dopiero początek. Czyż Niemen, śpiewający Norwida, Herberta, Tuwima, ..., nie śpiewa poezji? Z drugiej strony kto przy zdrowych zmysłach zaklasyfikuje Kamyk jako utwór z nurtu poezji śpiewanej? A czemu nie???

Jeszcze gorzej ma się sprawa, gdy przeniesiemy się na zachodni grunt. Tu jeszcze wyraźniej widać, że kategoria "poezji śpiewanej" jest sztuczną szufladką, funkcjonującą na polskiej scenie, dzielącą ją arbitralnie na dwie części. Kto byłby angielskojęzycznym wzorcem "poezji śpiewanej"? Bob Dylan? The Beatles? Moody Blues? King Crimson?

Wracając do TABAC, porównaniom ze Starym Dobrym Małżeństwem mówię stanowczo: nie! Jakkolwiek piosenki SDM pełne są wdzięku i lubię je pośpiewać z przyjaciółmi przy ognisku, w muzyce TABAC chodzi o coś innego. Znacznie więcej w niej komplikacji harmonicznych, aranżacyjnych, formalnych. Zdecydowanie bliższa jest ta twórczość zespołowi ANAWA, zresztą Jan Kanty Pawluśkiewicz jest dla mnie niezaprzczalnie jednym z kompozytorskich mistrzów.

Z wyżej wymienionych względów postuluję, by nie używać terminu "poezja śpiewana". Najlepiej w ogóle, a już na pewno nie w odniesieniu do TABAC. TABAC to zespół o zdecydowanie rockowych korzeniach, przełamujący wszakże granice rocka na swój własny sposób.

TABAC to rock kameralny.

1 sty 2009

EGESZSEGEDRE, czyli jak powstał "Toast..."


Zaczęło się od dwóch akordów, A47|A7, granych rytmicznie w kółko. Akordy te na pewnej próbie Szumu Prutu stały się podstawą
jamu z udziałem m.in. Zochy Chabiery na skrzypcach i Mańka Mańkowskiego na klarnecie. Długie, przeciągłe współbrzmienia tych dwóch instrumentów na tle intensywnego rytmu brzmiały wtedy naprawdę obłędnie.
Tytuł Egeszsegedre (po węgiersku "Na zdrowie!") zaproponował wówczas Bebech.

Próbowałem owo brzmienie odtworzyć z moim ówczesnym zespołem (Sonivius), stąd instrumenty dęte w składzie. Poprosiłem też Wojciecha Fumela, z którym znałem się już czas jakiś, o tekst pod tym tytułem.

Tekst powstał, a tytuł uległ zmianie. Był to mój pomysł, który Wojciech przyjął bez entuzjazmu, ale nie protestował. Odtąd "Egeszsegedre" zwano "Toastem dla Współczesnych", a sama muzyka stała się jedną z moich fluktuujących kompozycji; w każdym kolejnym wcieleniu TABAC przybierała nieco inne kształty. Zaowocowało to dla mnie wytworzeniem czegoś, co nazywam formą dygresyjną. (Termin ten podpowiedział mi Wojciech Fumel, który z powodzeniem stosował dygresję w swoich literackich pracach.) Co znamienne dla naszej współpracy, ów tekst zainspirował całą serię wierszy Wojciecha, a muzyka rozrosła się jednocześnie do kilkuwątkowej Impresji, która w niektórych wersjach z Toastem się zrastała, a w każdym razie zawsze zachowywała pewne pokrewieństwo motywiczne z nimże. W tym jednym utworze tkwił więc zalążek "Myśli rozsypanych", naszego wspólnego z Wojciechem projektu muzyczno-literackiego.

Korzenie TABAC


TABAC
to długa historia.

Idea wylęgła się w mojej głowie około roku 1998, gdy moknąc któregoś dnia w deszczu na peronie usłyszałem nagle (in my mind's ears...) zespół, jaki chciałbym założyć. Na chwilę ówczesną, były to dwie gitary akustyczne, organy Hammonda, kontrabas, kongi, plus śpiew na głosy.

Trudniej było z realizacją tego wyobrażenia...

W rezultacie w sezonie 1999 grałem z pianistą, kongistą, saksofonistą i kilkorgiem mniej lub bardziej okazjonalnych muzyków dodatkowych.

Było to wszystko bardzo amatorskie, a ja miałem już pewną wizję, którą chciałem jakoś wcielić w życie; dlatego zespół, którego nazwa brzmiała wówczas Sonivius (co znaczy
, mniej więcej, dźwięk spadających ziaren obroku), nie przetrwał do następnego sezonu, i po przygodnym koncercie na terenie jakiegoś warszawskiego muzeum, rozwiązałem jego działalność.

W tym czasie grałem również z garażowym zespołem Szum Prutu. Mieliśmy próby najpierw w piwnicy, a następnie w garażu u mojego sąsiada i wieloletniego przyjaciela, Stefana Chabiery. Skład był zdecydowanie rockowy, z gitarami elektrycznymi (no cóż, przyznaję - grałem wtedy jako gitarzysta solowy), basem, perkusją itepe.

Na marginesie, do Szumu Prutu trafiłem, zastępując na jedną próbę ówczesnego basistę. Grałem na basie, a w którymś (późniejszym) momencie próby wziąłem do rąk gitarę elektryczną i zagrałem i zaśpiewałem kiełkującą wówczas dopiero kompozycję
Rozmowa z Orfeuszem (ale to temat na osobny wpis). I -- w rezultacie -- zostałem.

O próbach Szumu Prutu warto by kiedyś wspomnieć; teraz powiem tylko o dwóch muzykach, którzy tam grali: Bebech Górski (perkusista, ale też basista, gitarzysta, flecista...) oraz Mańek Mańkowski (gitarzysta, basista, klarnecista; okazjonalnie imał się również innych instrumentów).

Ten drugi w sezonie wiosennym 2000 zasilił szeregi mojego zespołu (grając na wyżej wymienionych instrumentach, niekiedy też na akordeonie). Bebech natomiast do mojego zespołu wprawdzie nie trafił. Obaj mieli jednak udział przy powstaniu pierwszej wersji kompozycji
Szachy. Było to dzień po próbie Szumu Prutu i spotkaliśmy się we trzech w garażu, żeby jeszcze trochę pograć. Miałem ze sobą gitarę dwunastostrunową i bardzo mnie kręciło jej pełne brzmienie. Chcieliśmy zagrać coś, co zaczęłoby się od bałaganu, przeszło przez jakiś porządek i wróciło do punktu wyjścia. Bebech był zasadniczo pomysłodawcą części wstępnej, w którą ja wplotłem akordy (dziwne), co rozwinęło się w bardziej już uładzone przejście. Mańek dodał tu psychodeliczne, absolutnie genialne wstawki na gitarze elektrycznej z efektem. Część zasadniczą miałem już wcześniej. Tekst Wojciecha Fumela miałem już od kilku miesięcy, i coś tam sobie do tego wymyśliłem. Teraz scaliliśmy te wszystkie fragmenty w jedną formę.
Wynik, jakkolwiek surowy i nie wolny od pomyłek, uważam za jedno z bardziej interesujących moich wczesnych nagrań. (Utwór trafił na płytę TABAC
W starym domu na strychu. Wybór nagrań archiwalnych 2000-2005).

W roku 2000 zebrałem skład eksperymentalny. Graliśmy wyłącznie improwizując, co więcej, nagrywaliśmy większość naszych produkcji... Tak powstała nowa wersja
Lata Stachury (wcześniej grałem to jako prosty, szybki, pełen brudu utworek niemal punkrockowy; teraz zbliżył się do bluesrocka).

Pełnoprawna historia TABAC zaczęła się jednak w roku 2001. Wtedy to po raz pierwszy oficjalnie przyjęliśmy tę nazwę, a na jesieni (27 października) wystąpiliśmy z koncertem (inaugurującym działalność Knajpy "Pod księżycową rzęsą") w moim domu. Ten pierwszy TABAC składał się ze mnie (gitara, śpiew), Maćka Łozińskiego (instrumenty klawiszowe), Luli Chabiery (śpiew, harmonijka ustna), Filipa Jakubowskiego (kongi, perkusja) i Macieja Kasprzyka (saksofon altowy). W koncercie wzięli ponadto udział liczni goście (głównie z Szumu Prutu).

Koncert doczekał się rejestracji na niskonakładowej płycie
Pod księżycową rzęsą.

Co znamienne, po tym udanym przedsięwzięciu działalność została zawieszona. Ziarno zostało jednak zasiane i TABAC na dobre wrósł w moje myślenie artystyczne.

Takie były korzenie, prehistoria. Doszliśmy do punktu, w którym zaczęła się już dokumentowana historia. A na liczne anegdoty przyjdzie pora.

Obserwatorzy